Short Story
Duch Polany Miedziodrzewa
Autor: Jared Rosen

Duch Polany Miedziodrzewa

Autor: Jared Rosen

Przewiń, aby rozpocząć

Duch Polany Miedziodrzewa
Autor: Jared Rosen

W tych mrocznych czasach o Prastarej Kniei zazwyczaj mówi się z poważaniem. Zarówno młodzi, jak i starsi znają to miejsce jako wielce niebezpieczne tereny, pełne sztuczek i pułapek zastawionych przez ostatnie z prawdziwych dzieci dziczy.

Nie zawsze tak jednak było. W minionych czasach, przed upadkiem bogów, te magiczne istoty utrzymywały kontakt z ludźmi o niedowierzających spojrzeniach — byli oni ze sobą związani tak na dobre, jak i na złe. Opowieści o tych nieszczęśliwych zdarzeniach istnieją po dziś dzień. Są to prawdopodobnie ostatnie z zachowanych historii z tych bardziej niewinnych czasów. Zostały one uchwycone i są przekazywane tym, którzy przychodzą po nas, aby pamiętali oni o magii zatraconej w odmętach czarnoksięstwa i cieni.

Nie mówmy jednak o smutnych rzeczach! Oto i jedna z historii o tych dotkniętych przez stary las… oraz przedziwnych istotach żyjących w jego głębi. Niegdyś Prastara Knieja była bowiem domem dla dzielnych rycerzy, subtelnych driad i dziwnych duchów, zarówno małych, jak i dużych. Jeśli szczęście się do ciebie uśmiechnie, a serce twoje jest czyste, być może i ty pewnego dnia spotkasz jedno z tych stworzeń…




Wiele lat temu w królestwie leżącym na południu od wielkiej Prastarej Kniei żyli dobroduszni mąż i żona, którzy trudnili się wyrobem zabawek. Mieli oni młodą córkę imieniem Rowan — łagodną i uprzejmą niczym idealne dziecko. Żyli razem szczęśliwie, realizując się w swoim rzemiośle dzięki drewnu pozyskanemu z lasu.

Zabawki spod dłuta rodziców Rowan były wielce pożądane, nawet przez członków domów szlacheckich, dzięki czemu rodzina zyskała bogactwo i renomę. Nigdy nie ulegały zniszczeniu, bez względu na to, jak bezlitośnie obchodziły się z nimi dzieci; nigdy też się nie starzały, nieważne, jak wiele czasu upłynęło. Każda z nich stanowiła też niepowtarzalne dzieło sztuki, którego — z wyjątkiem nazwy — nigdy nie odtwarzano po raz kolejny. Był to bowiem element magii Pradawnej Kniei — dokładnie takiej jak dawniej.

Powiadano, że pradziad Rowan uratował niegdyś młodziutkiego ducha, w zamian za co jego rodzina została pobłogosławiona na kolejne sto dwa lata. W ramach otrzymanego błogosławieństwa rodzina mogła co roku pozyskiwać drewno z pojedynczego drzewa i wykorzystać je do stworzenia tak wielu dzieł, ile tylko pragnęła. Żadna istota — nawet sam Wielki Strażnik Hecarim — nie miała prawa skrzywdzić pradziada Rowan ani jego potomków, chyba że zwróciliby się przeciwko mieszkańcom lasu lub zabrali z niego więcej niż tylko jedno drzewo pierwszego dnia każdej wiosny. Musieli oni również prowadzić życie z dala od miejskich murów, aby dać wyraz więzi zbudowanej między duchem a człowiekiem. W zamian Prastara Knieja miała wziąć ich pod swoją opiekę po wsze czasy.

Rodzina Rowan z radością stosowała się do postanowień zawartej umowy przez sto jeden lat.

W przeddzień upłynięcia sto drugiego roku Rowan i jej rodziców odwiedził szlachcic z nieznanych ziem. Jego imię brzmiało Brín i zwał się królem, choć tak naprawdę podległe mu tereny były niewielkie, a jego wpływy wśród panów i pań ziemskich w królestwach — znikome. Jako taki miał on pewnego rodzaju obsesję na punkcie błahostek, które stwarzały pozory bogactwa i wysokiego statusu. Urzeczony zatem drewnianymi zabawkami postanowił, że musi posiadać ich jak najwięcej — tak wiele, by na jego dworze uchodziły za coś najzwyklejszego w świecie.

— Szanowny rzemieślniku — rzekł — to bezcenne skarby, ty zaś sprzedajesz je dzieciom z tych ziem za nędzne grosze. Czyż nie roztropniej byłoby tworzyć je dla szlachcica takiego jak ja? Mógłbym zapłacić ci krocie i wypełnić twoje kufry złotem, aby twoja rodzina nigdy już niczego nie potrzebowała.

Ojciec Rowan jednak odmówił. Prastara Knieja zapewniała bowiem jego bliskim wszystko, czego potrzebowali.

— Nie zależy mi na zysku ze sprzedaży moich towarów, choć rozgłos, jaki zyskały, jest dla mnie wielkim darem. Pragnę jedynie dotrzymać mej umowy z wielkim lasem, tak jak dotrzymał jej mój ojciec i jego ojciec przedtem.

— Szanowny rzemieślniku — odparł Brín — twa sława sięga krańców świata, a ty żyjesz na skraju nieposkromionej dziczy. Twórz te skarby w imię mego rodu, a wybuduję ci ogromną posiadłość nad brzegiem rzeki, aby zazdrościli ci wszyscy inni mężowie.

Ojciec Rowan odmówił jednak ponownie, gdyż nawet jeśli jego rodzina nie mogłaby pozyskiwać więcej drewna, na zawsze miała swe miejsce między magicznymi stworzeniami Prastarej Kniei.

— Wybacz, panie — odpowiedział mężczyzna — ale w tych oto czterech ścianach możesz nabyć moje towary i zabrać je na swój dwór. Nie jest im straszny czas i nie ulegają zniszczeniu. Pewien jestem, że to wystarczy.

Tym razem Brína opętała złość.

— Jeśli ośmielisz się, waść, odrzucić tak hojną ofertę, spalę ten twój warsztat do cna. Prastara Knieja nie sięga tak daleko, jak me królestwo. Zanim jej dzieci przybędą ci na pomoc, życia już w tobie nie będzie, a rodzina twoja zostanie ubita. Zabiorę te skarby dla siebie i taki będzie tego koniec.

Po tych słowach ojciec Rowan ustąpił, a lord Brín obiecał powrócić za miesiąc, aby odebrać wszystkie zabawki wytworzone z ostatniego podarowanego drzewa.

— Ojcze — odezwała się Rowan, gdyż na swój wiek rozumiała bardzo wiele — co teraz zrobimy? Choć ziem ma niewiele, to jednak jest lordem i może posłać po wielu rycerzy.

— To prawda — przyznał ojciec Rowan. — Lecz w swojej pysze lekceważy duchy kniei. Weź od matki ciepłe odzienie, zapakuj jedzenie do tobołka i udaj się w miejsce zwane Polaną Miedziodrzewa. Tam ujrzysz wielkie drzewo, którego kora twarda jest jak zbroja. Zaśnij spokojnie u jego podnóża, a duch, który błogosławi ten dom, ukaże ci się we śnie, aby dobić z tobą targu. Uważaj jednak, gdyż nie jest to duch łagodny, a wielce brutalny. Jeśli słowa twoje będą fałszywe, złożona oferta niesprawiedliwa albo jeśli wyczuje mrok w twym sercu, odetnie on twą duszę, a twoje ciało nigdy się już nie przebudzi.

Rowan wzięła zatem od matki ciepłe odzienie i tobołek pełen jedzenia, po czym wyruszyła do Prastarej Kniei. Jej rodzice w tym czasie spieszyli z rzeźbieniem zabawek dla lorda Brína — na wypadek, gdyby Rowan nie zdołała wypełnić swojego zadania.




Niebawem dziewczyna dotarła na cichą, oddzieloną od lasu polanę. Na samym jej środku rosło pradawne drzewo, którego kora lśniła niczym polerowana miedź. Wokół niego leżały kości wielu osób wraz z postrzępionymi, zniszczonymi przez bieg czasu i porośniętymi gęstym, zielonym mchem rzeczami, które zapewne niegdyś należały do tych nieszczęśników. Rowan nie słyszała tu śpiewu ptaków ani zwykłego strumienia szeptów niezliczonych duchów. Na polanie trwała jedynie cisza, jak gdyby sam wiatr nie miał odwagi zakłócać niezliczonych, skrywanych tutaj tajemnic. Miejsce to wzbudzało w dziewczynie przerażenie — czuła się tak, jakby ktoś ją obserwował. Pomimo strachu rozpakowała tobołek, zapięła guziki swojego ciepłego płaszcza i spoczęła pod miedziodrzewem, jak nakazał jej ojciec.

Wkrótce Rowan ogarnął głęboki sen. Promienie słońca pląsały po jej policzkach i mogłoby się zdawać, że stare, rozrzucone dookoła kości nie były już takim problemem.

W środku nocy dziewczynę ze snu wyrwał dźwięk pieśni.

Rowan należała do dzielnych i dobrych dzieci, lecz słowa rozbrzmiewającego hymnu przypominały skrzypienie i jęki przepełnionego chrząszczami pnia; szeleściły niczym gałęzie starej, obumarłej wierzby. Uczucie strachu prędko powróciło do dziewczyny. W jej uszach rozbrzmiało echo danego jej przez ojca ostrzeżenia przed okrutnym stworzeniem. Rowan zapłakała zatem:

— Czyś ty jest duchem Polany Miedziodrzewa?

Pieśń trwała jeszcze przez chwilę, jak gdyby w odpowiedzi na zadane pytanie. Potem pnie, mech, gałęzie i drzewa zamarły. Pieśń dobiegła końca, a na skraju polany pojawiła się dziwna, zniekształcona zjawa. Zakończone zaostrzonymi ostrzami ramiona stworzenia zwisały nisko, a jego głowa — osadzona na dziwnym, drewnianym ciele — obróciła się nienaturalnie, spoglądając w kierunku Rowan bez cienia wyrazu na tym, co mogło być jego twarzą.

Hwæt þú gewilnunge mædencild? — przemówił duch. Jego głos przypominał skrzypienie gnijącego drewna.

Była to jednak stara mowa, o wiele starsza od samego pradziada Rowan, więc dziewczyna nie była w stanie jej zrozumieć.

— Ach — ponownie odezwał się duch — minęło wiele lat, odkąd twój przodek udzielił mi pomocy. Wybacz, czas nie płynie dla nas tak, jak płynie dla ciebie, przez co często myli mi się mowa śmiertelników. Imię moje brzmi Nocturne i to jam jest duchem, którego szukasz. Czegóż pragniesz, dziecko? Chcę usłyszeć twe słowa. Nie mów jednak fałszu, bo odetnę twą duszę, a twe ciało zgnije na polanie w towarzystwie innych, którzy pragnęli przechytrzyć istotę mego pokroju.

Duch się nie zbliżył, jednak strach nie opuścił Rowan.

— O Nocturnie — zaczęła dziewczyna. — Sto jeden lat minęło, odkąd pobłogosławiłeś mój dom. Ten rok będzie ostatni. Zawsze szanowaliśmy wolę twoją i wolę Prastarej Kniei i nigdy nie zmienimy naszego postępowania. Lord imieniem Brín grozi nam jednak śmiercią, a my zaklinamy cię, pomóż nam.

— Ach — odrzekł Nocturne, zbliżając się w stronę dziewczyny. Rowan spostrzegła, że zjawa unosi się nad ziemią, włócząc swymi długimi ostrzami po podłożu i na wskroś przecinając każdą z kości, która stanęła na ich drodze, jak gdyby szczątki były niczym innym jak tylko powietrzem. — Słyszałem o tym Brínie i jego ziemiach na zachodzie, gdzie powietrze jest ciepłe, a lasy przerzedzone. Jeśli zgładzi on twą rodzinę i skradnie wasze skarby, przyrzekam, że w zamian odbiorę mu jego życie.

— O Nocturnie — odpowiedziała Rowan — my nie jesteśmy jak duchy lasu. Mamy tylko jedno życie, a gdy dobiegnie ono końca, odejdziemy z tego świata i więcej nie powrócimy. Czy mógłbyś podjąć działania przeciwko niemu już teraz? Czy jest coś, co mogłabym zaproponować tak szacownemu duchowi jako zapłatę…

— Ach — odparł Nocturne, zbliżając się coraz bardziej. Jego ręce drżały z ekscytacji, ostrza zaś dźwięczały, gdy przecinały kamienie, pancerze i rozrzucone dookoła nędzne resztki przedmiotów. Rowan czuła bijącą od ducha żądzę przemocy. — Być może, gdybym miał świeże jadło do zjedzenia i ciepłe odzienie do włożenia, mógłbym udać się w podróż na zachód.

Dziewczyna oddała Nocturne’owi tobołek wypełniony jedzeniem i ciepłe ubranie, pomimo jego pokrytego korą ciała zwieńczonego ostrzami.

— Ach — zaczął znów Nocturne, unosząc się tuż nad Rowan. Jego rzeźbiona twarz badawczo spoglądała w oczy dziewczyny. — Czy twe słowa są jednak prawdziwe? Ciekaw jestem, cóż takiego znajduje się w twoim sercu?

Wtedy zjawa zatopiła jedno z ostrzy głęboko w klatce piersiowej Rowan, unosząc dziewczynę wysoko ponad własną głowę. Rowan trwała jednak w ciszy, przepełniona stanowczością. Znała swój los od momentu, gdy zobaczyła kości rozrzucone po Polanie Miedziodrzewa, i witała jego nadejście z otwartymi ramionami.

Nocturne opuścił jednak dziewczynę, stawiając ją tuż przed sobą na ziemi. Jej rany się zasklepiły.

— Twe słowa mówią prawdę, twa ofiara jest dobrowolna, a twe serce — pełne dobroci. Nie stracisz dziś życia. Wróć do swego domu i żyj swoim życiem, a lord Brín nie będzie cię już więcej kłopotać.

Rowan podziękowała duchowi i po wybudzeniu się ze snu wróciła do domu na skraju Prastarej Kniei, a jej bliscy wyruszyli, aby pozyskać ostatnie obiecane im drzewo. Rodzina dziewczyny żyła w szczęściu przez wiele pokoleń, aż w końcu stała się jednością z lasem — dokładnie tak, jak postanowiono w umowie, którą zawarto wiele, wiele lat temu.




Jeżeli chodzi o lorda Brína, on i jego rycerze zostali zgładzeni podczas odpoczynku przez brutalnego ducha, a królestwo aroganckiego szlachcica zapadło w mroczny sen, z którego nigdy się nie wybudziło. Prastara Knieja prędko rozrosła się w stronę tych ziem i całkowicie je pochłonęła w niespełna rok. Żadna dusza nie zdołała przed nią uciec. Ruiny królestwa nadal można odnaleźć w miejscu, które teraz nazywane jest Ponurym Lasem. Mówi się, że niekiedy duch o imieniu Nocturne odwiedza tę okolicę, by napawać się swoim dziełem.